Blog dla ludzi z wartościami, dla ludzi poszukujących wartości.
Ja też posiadam i szukam wartości.

sobota, 15 października 2011

Nie da się wyrzucić z pamięci widoku zamordowanego dziecka

Dziewczynka leżała wśród gruzów, naga, przykryta stertą worków foliowych, spod których wystawały jedynie chudziutkie, długie nóżki i jasne loki. Dookoła porozrzucane zeszyty, w kącie - zabrudzony krwią tornister. Wyglądała jakby spała, ułożona na boku. W pierwszej chwili nikt się nie zorientował, że morderca rozciął ją od podbrzusza do tchawicy i niemal odciął głowę.
Kilkanaście godzin wcześniej Małgosia wracała ze szkoły do domu. Widział ją sąsiad z osiedla - szła w podskokach, wymachując workiem z kapciami, robiła wielkie balony z gumy do żucia. Wzdłuż asfaltowej drogi szedł za nią chłopak, którego twarz dobrze znała. Miał na imię Wiktor. Mieszkał niedaleko, ale nie chciała z nim rozmawiać, chociaż prosił, by dotrzymała mu towarzystwa, obiecywał ładną pocztówkę i czekoladę. Kiedy mijali stare baraki przy Przyjaciół Żołnierza, chwycił ją i już nie puścił, a ona nie miała sił, by z nim walczyć.
W baraku pełnym śmieci i gruzu budowlanego kazał jej zdjąć futerko, chociaż temperatura spadła do minus 25 stopni.
"Jak już szedłem do niej, to wiedziałem po co idę" - powiedział podczas przesłuchania 17-letni zabójca Małgosi. "Chciałem, by zrobiła mi dobrze, czyli wyjęła ptaszka i poruszała nim. Jak szliśmy po drodze, to powiedziałem jej, że będziemy bawić się w lekarzy. Nie chciała iść, to ją chwyciłem za ramiona i poprowadziłem za sobą. Płakała. Mówiła, że jest głodna. Ptaszkiem ruszała źle, bo nie umiała".
Śpiewała mu piosenki, żeby nie był na nią zły. Ale on miał gdzieś jej piosenki. Kazał dziewczynce przysięgać na życie mamy, że nikomu nie powie o ruszaniu ptaszkiem. Klęczała na śniegu i powtarzała za nim słowa przysięgi. Wciąż płakała, drżąc z zimna i śmiertelnego strachu. "Nie wierzyłem jej przysiędze, więc postanowiłem ją zabić w tym bunkrze" - relacjonował dalej Wiktor N. "Nie wzywała pomocy, bo jej zabroniłem. Jak ją uderzyłem w tył głowy, to krew poleciała. Dwa razy ją uderzyłem. Krew zalała całą twarz, a ona nie krzyczała, tylko płakała". Małgosia wciąż żyła, gdy Wiktor rozcinał jej ciało. Szło powoli, bo nóż był tępy. Przeszkadzało mu, że ruszała oczami, dlatego odciął jej głowę.

FOCUS ŚLEDCZY - wydanie specjalne, październik-listopad 2011

poniedziałek, 16 maja 2011

Smutek i tęsknota

Widziałem ostatnio twarz człowieka, który stracił w swoim życiu wszystko: począwszy od żony,dzieci, domu, poprzez cały majątek, a skończywszy na wierze w Boga, która przewodziła jego życiu. To twarz skalana bólem, rozpaczą i nędznym spojrzeniem. To zapadnięte policzki i wyryte przez łzy kanaliki na skórze, wyglądające niczym wyschnięte koryta rzek. To wreszcie spuszczona głowa, rozczochrane włosy i bezradna postawa ciała.
Promieniował smutkiem i tęsknotą, które już pewnie na zawsze będą gościły w jego życiu.

Zastanawiam się, ile człowiek jest w stanie wycierpieć, zanim powie "nic więcej uczynić nie mogę/nie chcę, by zmienić swoje życie". Gdzie jest granica, zza której już się nie wraca, bo traci się doszczętnie poczucie sensu i nadziei...

Historia bez happy endu..

środa, 23 marca 2011

Porządek w czasie Mszy Świętej

Księża powinni poświęcić jedno kazanie w roku na przypomnienie wiernym, co im wolno w kościele, a co jest niestosowne. Okazuje się bowiem, że zatracamy z pokolenia na pokolenie coś, co jest swego rodzaju poczuciem porządku i przyzwoitości. Surowe reguły obyczajowe, mające zastosowanie także w sprawach wiary - choćby te z połowy dwudziestego wieku - ulotniły się bezpowrotnie. Ludziom wydaje się, że mogą w łatwy sposób przenosić swoje zachowanie z codzienności na Mszę. Nie myślą o tym, że ta liturgia wymaga od współuczestników koncentracji, zachowania powagi i wzroku skupionego na kapłanie/ołtarzu.

/Dalsza część będzie moimi własnymi obserwacjami, w moim kościele na wsi. Wasze realia mszalne mogą być inne, a przez to spostrzeżenia i wnioski./

O rozproszenie łatwo, szczególnie gdy w kościele znajdzie się jakieś nadpobudliwe dziecko, choć nie jest ono znacznym problemem. Rodzice powinni zabierać swoje pociechy i dobrze, kiedy to robią. Jeśli znają je na tyle, że wiedzą w jaki sposób mogą one przeszkodzić wiernym w przeżywaniu Mszy, to powinni w maksymalny sposób temu zapobiec lub złagodzić skutki:

1. Skoro brzdąc wyje od kilku minut, skutecznie zagłuszając księdza i nie widać szans, by miało się to zmienić, to rodzic powinien wyjść z nim z kościoła. W przeciwnym wypadku ani matka (zazwyczaj to ona przychodzi z kinderem), ani sto osób z nią, nie użyją niczego z tej Mszy.

2. Jeśli mały człowieczek z ADHD biega po świątyni, a za nim oczy wiernych i niewiele brakuje, by poszedł przed ołtarz pociągnąć księdza za sutannę, należy zastosować rozwiązanie z poprzedniego punktu. Szczególnie nieznośny jest wtedy błogi spokój modernych rodziców, którzy nic sobie z tego nie robią. Być może uważają, że powinien się wyszaleć... Moim zdaniem jest to niedopuszczalne. Jeśli już, dzieciakowi można pozwolić (co najwyżej) spokojnie chodzić w obrębie metra kwadratowego/filara/swojego opiekuna.

3. Dziecko powinno być przed Mszą wysikane, kupa zrobiona a brzuch pełny. Do rodziców należy obowiązek zadbania o to. Wielokrotne wchodzenie i wychodzenie z kościoła jest niestosowne. A już szczególnie nie wypada otwierać drzwi w trakcie przeistoczenia.

4. Wydawanie poleceń przez rodzica nie może przekraczać pięćdziesięciu decybeli. Nie zauważyłem, by dziecko, do którego mówi się coraz głośniej, stawało się spokojniejsze - jest wręcz odwrotnie.

Bardzo często spotkałem się również z przynoszeniem do kościoła urządzeń elektronicznych, szczególnie telefonów komórkowych. Jeśli już to robisz zadbaj, by był wyłączony, nie tylko wyciszony.
Niedopuszczalne jest spoglądanie na wyświetlacz, wyciąganie go z kieszeni, a tym bardziej odczytywanie lub pisanie sms-a. Zdarzyła się niedawno sytuacja, w której komuś zadzwonił telefon. Jego właściciel odrzucił połączenie, a po minucie pojawił się ten sam dźwięk. Wtedy zachował się bezczelnie w stosunku do nas wszystkich - wyszedł na zewnątrz, odebrał tuż pod niezbyt dźwiękochłonnymi drzwiami, po czym wrócił do swojej ławki. I to w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu.

Uważam, że osoby znajdujące się po spożyciu, od których czuć odór alkoholu na pięć metrów, nie powinny mieć wstępu do kościoła - dla dobra innych. Msza wymaga trzeźwości ciała i umysłu, tu nie ma miejsca na gorszące świadectwo.
Szczególnie zapach ten udziela się w czasie pasterki, kiedy to na wielu stołach wigilijnych główną potrawą jest pół litra czystej.

Warto też poruszyć kwestię ubioru. Nie dotyczy to prawie facetów, choć przychodzenie w spodenkach krótszych, niż do kolan jest niefajne. Źle ubrana kobieta może pójść do piekła i pociągnąć za sobą całą męską część, z księdzem i ministrantami włącznie. Damy powinny wyglądać schludnie, bez zbędnego upiększania siebie. Nie wolno przychodzić do kościoła z wyeksponowanymi piersiami, w zbyt obcisłych spodniach, w zbyt krótkich spódniczkach. Nie wypada, by prześwitywała bielizna, szczególnie majtki.
Nie powinno się przychodzić w stroju uważanym powszechnie za niestosowny.

Jeśli ilość miejsc stojących i siedzących jest wystarczająca, by zmieścili się wszyscy, należy wejść do świątyni. Stanie na zewnątrz, kiedy można spokojnie wejść do środka jest niewskazane. Byłem świadkiem różnych scen, które działy się przed kościołem w czasie Mszy. Głośnik na zewnątrz jest głośnikiem awaryjnym, przeznaczonym na dni, w których nie wszyscy zmieszczą się w budynku.

Pozycja klęcząca, którą przyjmuje się w czasie liturgii musi być pozycją klęczącą. Osoby chore, zamiast wydziwiać, szukając zamienników klęczenia, powinny usiąść lub stać. Niedopuszczalne jest gorszące innych kucanie/siedzenie po turecku/opieranie się o ławkę.

Jeśli masz zamiar pójść do kościoła, znasz wszystkie formułki i modlitwy, a nie wypowiesz ani jednej, lepiej nie przychodź do kościoła. Msza to liturgia, w której aktywnie uczestniczą ksiądz i wierni. Żadnego ale.

niedziela, 20 marca 2011

Amatorsko o miłości

Hymn o miłości

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;

nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;

1 List do Koryntian, rozdział 13

Kto uważa się za katolika, a nie widział tego fragmentu ten trąba. Chyba niemożliwym jest uchować się bez znajomości pierwszych czterech słów z "Listu do Koryntian" świętego Piotra, Apostoła.

Czym jest miłość, o której mówi się ciągle w Kościele, śpiewa w co drugiej piosence, która jest istotą chrześcijaństwa a także najważniejszą i najtrudniejszą do uzyskania wartością na świecie? Postaram się troszkę teoretyzować na podstawie własnych obserwacji i przesłuchania setek godzin homilii księdza Piotra Pawlukiewicza, duszpasterza akademickiego działającego głównie w (i przy) kościele św. Anny w Warszawie.

1. Miłość to nie uczucia.
To, że robi mi się tak dobrze i ciepło w środku na widok drugiej osoby wcale nie oznacza, że ją kocham. Związek emocjonalny pomiędzy dwojgiem ludzi jest jedynie związkiem emocjonalnym, niczym więcej.
Prawdą jest, że uczucia mogą (ale nie muszą) towarzyszyć miłości, zarówno te pozytywne i negatywne.
O tak! Można także kogoś kochać, odczuwając na myśl o nim gorycz, niechęć, smutek.
Dociekliwi zapytają, dlaczego uczucia nie są miłością. Ano dlatego, że są bardzo zmienne - jednego dnia mogę kogoś lubić, drugiego już nie. Miłość natomiast jest czymś stałym, niezmiennym i trwałym bez względu na zewnętrzne bodźce. To służba drugiemu człowiekowi - rozumiana jako zestaw odpowiedzialnych uczynków względem bliźniego. Celowo piszę o tej sprawie na samym początku, ponieważ wielu z nas ma skłonność stawiania znaku równości pomiędzy uczuciami, odczuciami i wewnętrznymi przeżyciami a miłością.
Musisz w to uwierzyć, Czytelniku, bo inaczej nie ma sensu przechodzić do kolejnych punktów.

Przykład: Matka, która wstaje o czwartej nad ranem już po raz dziesiąty do swojego chorego dziecka, na pewno nie odczuwa niczego przyjemnego, a jednak je kocha. Przyjmuje postawę służby wobec tego małego człowieka, choć z przymrużonymi oczami, ledwie stojąca na nogach wie, jak trudna to służba.
Kolejny wniosek: miłość wiąże się z wielkim trudem, a nawet i cierpieniem, ale o tym dalej.

"Dzięki słowu Bożemu rozumiem, że miłość to nie uczucie, to nie mówienie, że się kogoś kocha, lecz postawa, służba. Wiem to już teraz, w narzeczeństwie, i chcę tę miłość urzeczywistniać w naszym związku. Już teraz mogę to robić i mocno czuję, że nie żyję dla siebie, lecz dla niego."
Aga



Ta dziewczyna ma szczęście, ponieważ udało jej się dostrzec różnice między uczuciami a miłością jeszcze w okresie narzeczeństwa. Wydaje się, że Ameryki nie odkryła. A jednak.
Będzie jej łatwiej przeżywać z tą wiedzą konflikty, na które na pewno przyjdzie moment; wtedy uczucia zmieniają się wielokrotnie, a kochać nie przestaje się przecież z chwili na chwilę.


2. Miłość objawia się w czynach.
Wypowiedzenie pod czyimkolwiek adresem słów "kocham cię" nabierze mocy tylko wówczas, gdy będzie się to wiązało z rozmaitymi, nieprzerwanymi i bezinteresownymi gestami dobroci wobec tej osoby. Należy przez to rozumieć, że uczynek dobra względem bliźniego może być czymś pozytywnym, ale też upomnieniem, skarceniem, powiedzeniem "nie". Wszystko zależy od umiejętnego rozeznania danej sytuacji, takiej umiejętności należy również się uczyć! Nie można kochać tylko w słowach, zapominając zupełnie o uczynkach, gdyż taka rzekoma miłość będzie płowa, nie wyda stosownych owoców, i prędzej czy później uschnie.


Święty Jan pisze w swoim liście:


16 Po tym poznaliśmy miłość,
że On oddał za nas życie swoje.
My także winniśmy oddać życie za braci.
17 Jeśliby ktoś posiadał majętność tego świata
i widział, że brat jego cierpi niedostatek,
a zamknął przed nim swe serce,
jak może trwać w nim miłość Boga?
18 Dzieci,
nie miłujmy słowem i językiem,
ale czynem i prawdą!

1J 3


Oddawanie życia to nie tylko godzenie się na własną śmierć dla czyjegoś dobra. Jesteśmy wezwani do umierania za innych na każdej płaszczyźnie codzienności: w pracy, domu, szkole, wspólnocie. Jak ma wyglądać takie "umieranie"? To każdy, podjęty dobrowolnie wysiłek, który niejednokrotnie przyniesie nam samym wiele cierpienia, ale w ostatecznym rozrachunku wyda dobre owoce - bliźniemu, a przez to nam.
Święty Jan słusznie zauważył w 17 wersecie, że każdy uczynek miłości rozpoczyna się otwarciem swojego serca, które jest furtką dla prawdy, ale i zatracenia siebie.

3. Nie można kochać Boga nie kochając bliźniego.
"Miłujcie się wzajemnie, tak jak Ja was umiłowałem" to doskonały drogowskaz dla tych, którzy zadają sobie pytanie "jak i kogo kochać?". Naszą powinnością jest kochać wszystkich współbraci na tym świecie, a za przykład ma posłużyć Jezus Chrystus.
Postawa miłości to także podjęcie odpowiedzialności za drugiego człowieka; należy jednak uważać, by nie przerodziła się w zniewolenie kogoś swoją osobą. Człowiek kochany musi wiedzieć, że jest wolny i czuć się wolnym - w przeciwnym wypadku będzie nas unikać, stanie się sztuczny, albo odsunie się zupełnie. 
Przykład: kobieta, która czuje się zniewolona nachalną "miłością" swojego męża nie będzie miała do niego pełnego zaufania, poczuje się jego własnością, nie będzie przeżywała tego małżeństwa należycie. Jakie mogą być tego skutki - pisać nie trzeba.

Drugie przykazanie miłości, pozostawione przez Chrystusa [bliźniego swego, jak siebie samego] jest tylko dopełnieniem powyższych słów. Logiczna kolejność tego przykazania zakłada, by próbować kochać drugiego człowieka po tym, gdy nauczymy się kochać siebie. A to oznacza, że należy uporządkować najpierw nasze serca, oczyścić je z wszelkich brudów i powierzyć je Bogu, a dopiero później otwierać się na innych. W przeciwnym wypadku możemy nieźle zranić bliźnich.

4. Jezus patrzył z miłością na nieprzyjaciół.
To wzór idealnej miłości, niezwykle trudnej, ale możliwej; wskazuje ona na nieskończoną dobroć i miłosierdzie Stwórcy oraz przypomina nam o nieustannej powinności kruszenia zatwardziałych serc. Już samo przełamanie się i wyciągnięcie ręki do wrogów jest oznaką ogromnej pokory i wierności w sens tego uczynku. To dlatego chrześcijaństwo uważa się za najtrudniejszą i najbardziej wymagającą (a czasem nawet szaloną) religię. Tylko u nas nieprzyjaciel jest naszym bratem wymagającym jeszcze większej modlitwy, poświęcenia i oddania siebie.

Ojciec Święty Jan Paweł II przebaczył swojemu niedoszłemu zabójcy, Ali Agcy już w czwartym dniu po zamachu: "Modlę się za brata, który mnie zranił, a któremu szczerze przebaczyłem". Po rozmowie z nim, papież napisał: "Ali Agca - jak mi się wydaje - zrozumiał, że ponad jego władzą, władzą strzelania i zabijania, jest jakaś potęga wyższa. Zaczął więc jej poszukiwać. Życzę mu, aby ją odnalazł"

Kim dla Jezusa jest nieprzyjaciel? To człowiek, który świadomie rezygnuje z niewyczerpanego źródła Łaski i grzeszy, oddalając się od Niego. Łatwo zauważyć, jak wyrozumiały jest Chrystus: patrzy na nas z miłością i wyciąga do nas Swą dłoń; daje nadzieję na skończenie z nieprawym życiem i nie zostawia nawet wtedy, gdy plujemy Mu w twarz.

5. Jak uczyć się miłości?
Najpewniejszym źródłem jest Bóg, który dysponuje nieograniczonym, niewyczerpanym i idealnym zasobem miłości, będącej powodem naszego istnienia. Jesteśmy tak prostymi istotami, że nie potrafimy pojąć wielkości dobra, jakim zostaliśmy obdarzeni. Dlatego został nam zesłany Chrystus, by trochę w tym pomóc. Bóg powołał Go celowo pod ludzką postacią. Po co? Po to, by pokazać, że będąc zwykłym, słabym człowiekiem da się kochać idealnie, i że naszym powołaniem jest zbliżenie się do Jego "wyczynu".


Na naukę miłości nigdy nie jest za późno. Jeśli masz pięćdziesiąt lat i zorientowałeś się, że jest coś nie tak z Twoim miłowaniem, to dostajesz właśnie teraz niepowtarzalną szansę, by zacząć od nowa. Chrześcijanin to człowiek, dla którego najważniejsze jest tu i teraz. Przeszłość - choć niejednokrotnie steruje naszym życiem - należy zostawić za sobą. Tamtych dni już nie cofniemy, za to ta sekunda jest niepowtarzalna, bo właśnie teraz może dokonać się Twoja przemiana duchowa, która zaważy na życiu doczesnym i wiecznym!




Nawracanie będzie się dokonywać w różnym tempie: dla jednych stanie się to oczywiste w okamgnieniu, inni potrzebują całego pozostałego życia. Nie należy się tym faktem frustrować, tylko cierpliwie uczyć się miłości od Mistrza. Wystarczą proste gesty: post, modlitwa, jałmużna... Na każdej z tych płaszczyzn jest tyle do zrobienia; na pewno nikt nie może powiedzieć, że uczynił już wszystko.
Wyjdźmy do ludzi, otwórzmy swoje serca i szukajmy w każdej relacji okazji do mówienia o Chrystusie. Nie bójmy się porażek, one też przyjdą, a są nieodzowną częścią Bożego testu, czy kochamy na serio.
Ważne, by po każdym niepowodzeniu spojrzeć na nie z perspektywy, odnieść się bez emocji, skonsultować z innymi, jeśli to możliwe.
Przydałaby się też regularna spowiedź. To wielki dar, który jest lekceważony i spychany gdzieś na bok w życiu religijnym, a jest przepustką do Nieba..

6. Przymioty miłości.
Patrz: przymioty Boga.

7. Miłość a cierpienie.
Nie ma miłości bez cierpienia - cierpienie wpisane jest w miłość. Jego istnienie wynika choćby ze wspomnianego wcześniej obowiązku kochania nieprzyjaciół, którzy zawsze będą zadawać ból i ranić swoją postawą. Cierpienie jest często kojarzone wyłącznie z jego fizycznym wymiarem. O ile bardziej bolesna może być rana, która tkwi gdzieś w sercu i nie może zagoić się całymi latami?


Niejedna matka nosi w sobie problemy dużych już dzieci, które być może nigdy się o tym nie dowiedzą; niejeden kapłan cierpi bez porównania, gdy spotyka się z żywą nienawiścią kierowaną w stronę Kościoła. Przykładów mnóstwo i nie trzeba nawet rozglądać się wokół, wystarczy spojrzeć na swoje serce. Krzyż, który przynosi cierpienie, jest jednak zawsze dobierany przez Boga w sam raz do naszych możliwości uniesienia go. Dlatego powiedzenie "tak" dla cierpienia to dar dla samego Chrystusa i utożsamienie się z Jego cierpieniem na krzyżu.



8. Miłość w czasach popkultury, czyli jak kochać dziś?
Przyjęło się narzekać na trudne czasy, które zachęcają do prowadzenia lekkiego, niezobowiązującego życia. Na pewno trudniej jest kochać, gdy wszyscy krzyczą, że miłość to przeżytek, że jest ona towarem przereklamowanym i spycha się ją na drugi plan, stawiając na pierwszym miejscu konsumpcjonizm. Jak więc kochać w tych trudnych czasach?


Prawdą jest, że coraz trudniej dawać kolejnym pokoleniom lekcje miłości. Niejednokrotnie sami nie zostaliśmy jej nauczeni, nie uważamy jej za coś niezbędnego, bez czego nie da się normalnie funkcjonować. Gdy nie ma dobrych wzorców, trudniej jest zacząć "od zera". Lekcje miłości najłatwiej pobierać z Pisma Świętego. Tam, w sposób idealny, choć tylko teoretyczny pokazana została ta trudna sztuka. W praktyce musimy "podglądać" innych ludzi, o których mówi się "miłujący chrześcijanie". Mamy wielu świętych, których życie wydało wspaniałe owoce i teraz służy nam za przykład; mamy wokół siebie osoby, które jawnie mówią o Jezusie i niosą Ewangelię na cały swój (często mały i prywatny) świat.
Miłość ukrywa się czasem w odrzuconych ludziach i trudno dostępnych miejscach; trzeba mieć więc bystre oczy i otwarte uszy, aby nie przegapić szansy na spotkanie z tym wspaniałym doświadczeniem.

Jan Paweł II słusznie mówił, że wiara nie może być indywidualną sprawą człowieka. Pewna autorka tak pisze w swoim artykule "Miłość w XXI wieku":
"zepchnięcie miłości, moralności i wiary do sfery prywatnej pozwala na ominięcie egzaminu z dojrzałości i z odpowiedzialności nieraz przez całe życie".


To bardzo mądre zdanie zawiera wskazówkę, by nie ukrywać się z wartościami, które mają na człowieka największy wpływ. Jeśli uznamy je coś prywatnego, to nie będzie możliwe ich ulepszanie. Miłość, moralność i wiara wymagają nieustannego doskonalenia, które musi odbywać się w sposób publiczny i zorganizowany, ze zwróceniem uwagi na innych.

Kolejny, wyrwany z jakiegoś internetowego forum fragment, to dowód na mylenie pojęć, związany z brakiem dojrzałości i zaniechaniem pewnych etapów rozwoju.
"...zastanawiam się, na czym dziś opiera się miłość. Dr Helen Fisher amerykańska antropolog mówi, że zakochanie to nic innego jak..."
Dlaczego autor w tak oczywisty sposób kładzie miłość i zakochanie na jednej szalce?

9.  Kto jest powołany do miłości?
Wszyscy bez wyjątku, choć każdy będzie realizował ją w innych, przydzielonych mu zadaniach. Dla jednych drogą miłości będzie kapłaństwo, dla innych małżeństwo, jeszcze dla innych - samotność, niepełnosprawność, itp. Żaden z tych stanów nie jest w jakikolwiek sposób lepszy czy gorszy, jednak każdy wymaga oddzielnego przygotowania. Będą one wiązały się z wyrzeczeniami i obowiązkami, które oczekują wzmożonego wysiłku i stawienia czoła związanym z nimi trudnościom.
Czy niepełnosprawnym wolno kochać?
10. Jak ocenić, czy rzeczywiście kocham?
Przyda się tu bardzo trzeźwość w myśleniu i ocenianiu, nie zważanie na uczucia, które mogą się wkradać w ocenę. I tak:
- prawdziwa miłość wydaje dobre owoce
- prawdziwa miłość potrzebuje wolności
- prawdziwa miłość znajduje swoje lustrzane odbicie w miłości Chrystusowej.

11. Zobowiązania wynikające z miłości:
- potrzeba stałej czujności, by nie zasnąć w nieokreślonym stanie, niebędącym miłością
- potrzeba ciągłego rozwoju duchowego i ewangelizacji
- przekazywanie doświadczenia miłości i dzielenie się nią ze światem

12. Rodzaje miłości i ich przełożenie na sztukę kochania.

I. Miłość do Boga.
II. Miłość do bliźniego.
III. Miłość do współmałżonka.
IV. Miłość do dzieci.
V. Miłość do rodziców.


To tylko kilka przykładów, które dobrze obrazują różnice w "rodzajach" kochania: inaczej kocha przedszkolak, inaczej mąż, inaczej siostra zakonna, lecz postawa wszystkich tych osób ma wspólny mianownik - pragnienie miłości. W związku z tym nie można oczekiwać od nich jednakowego zaangażowania, sposobu postępowania, liczyć na jednakowy zestaw zachowań. A już na pewno nie wolno oczekiwać miłości postrzeganej swoją miarą.


Dojrzały katolik potrafi rozeznać, jak kocha oraz ile daje z siebie. Być może drobny gest w naszych oczach, jest dla kogoś owocem wielkiego trudu? Patrząc na innych nie łudźmy się, że widzimy człowieka "na sto procent" nawet wtedy, gdy wszystko na to wskazuje. Zawsze zostawiajmy sobie pewien dystans, gdyż całkowity wgląd w serce ma tylko Bóg. 

wtorek, 22 lutego 2011

Współżyć w końcu przed ślubem, czy nie?

Większość z nas zna co najmniej dwa poglądy na ten temat: tak i nie. "Nie" mówi przede wszystkim Kościół Katolicki, próbując tym samym bronić godności człowieka. Mogłoby się wydawać - co to ma wspólnego z godnością? A jednak, ocena nie może sprowadzać się do zebrania powierzchownych argumentów, bo nie będzie przedstawiać sprawy obiektywnie.
Zastanówmy się, jakie negatywne skutki pociąga za sobą współżycie w niesakramentalnych związkach.

1. Istnieje duże prawdopodobieństwo poczęcia się dziecka. Żaden środek antykoncepcyjny nie daje stuprocentowej pewności, ponadto istnieje ryzyko złapania jakiegoś HIV-a, czy innej kiły.
2. Wspomniane powyżej dziecko może skutecznie odstraszyć świeżo upieczonego tatusia, który w strachu przed obowiązkiem, mając przed oczami całe swoje przyszłe życie powie swojej zapłodnionej partnerce "ciał".
3. Brak przygotowania do ojcostwa i macierzyństwa może być krytyczny dla pary, szczególnie w młodym wieku. Mam tu na myśli nie tylko dojrzałość i gotowość psychiczną, ale także zaplecze finansowe, przyszłe warunki bytu itp.
4. Współżycie przed ślubem to najczęściej stosowanie wszelkiego rodzaju "zabezpieczeń" (swoją drogą, cholernie nieudane słówko). Nie trzeba chyba wspominać, jakie ślady w organizmie pozostawia stosowanie antykoncepcji hormonalnej u kobiet, z doprowadzeniem do niepłodności włącznie. Tak nafaszerowane niewiasty są po prostu gorszym sortem do poczęcia zdrowego psychofizycznie dziecka.
Stosowanie prezerwatywy pozostawia natomiast wiele do życzenia w kwestii estetycznej aktu współżycia. Kobieta oddzielona od mężczyzny kawałkiem lateksu, w najpiękniejszym zjednoczeniu dwóch ciał na tym świecie - to nawet brzmi niefajnie. Ponadto prezerwatywa uzależnia od seksu na życzenie. O tym się nie mówi, ale jest ona (szczególnie dla faceta) genialnym narzędziem do współżycia o każdej porze dnia i nocy. Oducza czekania, cierpliwości. Jak wiadomo, kobieta - w przeciwieństwie do faceta - nie zawsze może. To wyznaczony przez naturę rytm, który jest dla mężczyzny swego rodzaju znakiem STOP - musi on cierpliwie poczekać. Jestem przekonany, że po takim kilku/nasto dniowym poście cały akt współżycia będzie smakował o wiele bardziej.
Wynika z tego też inny, ciekawy wniosek: jeżeli para stosuje dowolną antykoncepcję i seks jest dostępny dla nich na żądanie, to co zrobi taki niecierpliwy facet w czasie zaawansowanej ciąży, choroby, połogu i innych momentach, w których jego partnerka nie będzie mogła go zaspokoić? Czy facet, stając w obliczu zbliżającej się kilkumiesięcznej wstrzemięźliwości nie znajdzie sobie takiej, która będzie mogła?
5. Przerwanie błony dziewiczej u kobiety jest równoznaczne z wkroczeniem w najgłębszą intymność, jakiej ona już nigdy nie odzyska. Czy więc warto oddawać cząstkę siebie dla faceta, co do którego nie ma pewności, że będzie tym jedynym? /pewność taką daje sakramentalny związek w KK/
6. Argument o "uprawianiu seksu" (kolejne nietrafne stwierdzenie) dla przyjemności jest co najmniej śmieszny. Możliwości organizmu ludzkiego (wkraczamy w biologię) w przeżywaniu przyjemności mają pewną granicę. Jeśli para przerobiła wszelkie sposoby osiągania przyjemności, zaliczyła kamasutrę, pozycję na wielbłąda i ma na półce cały asortyment niejednego sex shopu, to rodzi się pytanie: co dalej? Przerobione dotychczas metody przestały dawać przyjemność? Rozpaczliwie szukacie czegoś nowego? Zaproście koleżankę/kolegę/inną parę/wymieńcie się sobą na kilka dni! Obrzydliwe, niemoralne, złe! Tylko, że tak właśnie kończy się poszukiwanie doznań wyłącznie na poziomie fizycznym.
Do przeżywania niekończącej się przyjemności na poziomie drugim potrzeba zaangażowania całego siebie, w pełnym zjednoczeniu, zaufaniu, poszanowaniu drugiej strony. Taki stan jest możliwy tylko wówczas, gdy człowiek uporządkuje swoje wartości i zamieni "ja" na "my"; gdy związek stanie się jedyną w swoim rodzaju relacją dwóch osób, które nawet w pojedynkę myślą jak oboje.
7. Nie godzi się współżyć przed ślubem, gdyż oznacza to oddanie stuprocentowego dostępu do siebie. Nawet, jeśli para planuje wzięcie ślubu to nie zostawiają sobie nic na potem; skoro przed ślubem było już wszystko, to samo zawarcie sakramentu nie da im niczego nowego, prócz kawałka papieru /znów kwestia cierpliwości i czekania/.
8. Dobra wiadomość dla tych, którzy są już po swoim pierwszym razie, a jeszcze nie zawarli sakramentalnego związku małżeńskiego: droga czystości wciąż jest przed wami. Samo współżycie nie czyni was dozgonnie przekreślonymi, bez szansy na prawdziwą, czystą miłość. Wszystko pod warunkiem, że od dziś aż do ślubu zrezygnujecie z grzechu, w którym tkwicie, wyspowiadacie się i przyjmiecie postawę obrońców czystości. Ostrzegam przed życiem na dwa fronty, gdyż nie da się jednocześnie głosić bajek o czystości i pozostawać w tym grzechu. To wewnętrznie sprzeczne.

Poniżej facet, który to samo (a nawet o wieeeeele więcej) powiedział w trzy minuty.

piątek, 21 stycznia 2011

Cyrk Motyli

Film polecił mi x. Pawlukiewicz. To kilkunastominutowa historia człowieka bez rąk i nóg, który nie może uwierzyć w swoją wielkość. Z pomocą niezwykle roztropnego cyrkowca, udaje mu się uwierzyć w siebie i wkracza w świat widowiskowych pokazów na arenie.
Uwaga: film niezwykle przejmujący, występuje w nim Nick Vujicic.



Napisy włącza się przy pomocy przycisku CC.

niedziela, 16 stycznia 2011

Sens uczestnictwa we Mszy Świętej

Msza Święta to pewien porządek celebracji liturgicznej, który odnosi się do Ostatniej Wieczerzy Jezusa z Nazaretu. Uczestnictwo w niej jest obowiązkowe dla katolików, powinność tą reguluje pierwsze przykazanie kościelne.
Dziś chciałbym zwrócić uwagę na wymiar aktywnego uczestnictwa w tej liturgii.
O "chodzeniu do kościoła" mówi się na co dzień: "chodź do kościoła", "idziesz do kościoła?", "byłeś w kościele?", "dzisiaj się idzie do kościoła?", itd. Ale spójrzmy na sens tych słów. Czy mamy na myśli wyłącznie pójście do budynku, przeczekanie godzinki, czy chodzi nam o spotkanie Kogoś najważniejszego na świecie? Może powyższe słowa brzmią jak błahostka, ale w rzeczywistości chodzi tu o coś najważniejszego - o istotę naszej religijności. Msza Święta jest więc dla katolików najpełniejszym obrzędem, w którym dokonuje się duchowe przeistoczenie materialnego opłatka i cieczy w Ciało i Krew Chrystusową.
Zrozummy, że dla katolików nie ma niczego ważniejszego w hierarchii od liturgii mszalnej!
Może bez uogólniania - nie powinno być dla nas niczego ważniejszego.

Dlaczego dopuszczamy do siebie tak lekceważące podejście do największej świętości na tym świecie? Idąc zwykłym rozumowaniem: gdy idziemy do teatru, kina, na koncert, do dyskoteki, na prywatkę, na wesele, gdziekolwiek - zazwyczaj na długo przed przeżywamy to, co się tam wydarzy.
"O czym będzie ten fim?", "czy ten aktor dobrze zagra?", "jak się ubrać?", "Ale Gośka kupiła suknię!" - jednym słowem, jesteśmy pełni wrażeń, które dopiero nastąpią podczas danego wydarzenia; żyjemy nim, przygotowujemy się do niego, nierzadko rezygnujemy z czegoś na poczet "wyciśnięcia" maksymalnych doznań w związku z nim.
A jak jest z Mszą? No właśnie...
Pójdźmy drogą logicznego rozumowania: skoro dla codziennych wydarzeń jesteśmy zdolni do takich wysiłków, potrafimy przygotować swoje ciało i ducha - to dlaczego przed "najwyższym rangą" wydarzeniem zazwyczaj czujemy wyłącznie poczucie powinności, obowiązku?
Dlaczego idąc do kościoła z koleżanką, kolegą, ciotką potrafimy jeszcze w drzwiach wspominać wczorajszą imprezę, rozprawiać o obiedzie, o niepowodzeniach? Nierzadko towarzyszą temu chichoty jakbyśmy oglądali kabaret.
Dlaczego nie potrafimy wyizolować sobie w grafiku marnej godziny dla Chrystusa przed spotkaniem z Nim, kiedy to moglibyśmy w ciszy i spokoju przygotować się na to wydarzenie?

Teraz druga skrajność, bardzo podobna do pierwszej.
Wychodząc z kina, teatru, prywatki, wesela jeszcze przez długie godziny, czasami dni rozprawiamy o tym, cośmy widzieli i słyszeli. Tymczasem co się dzieje po wyjściu z kościoła?
"Ale głodny już jestem", "ale w kościele było dziś zimno", "a ten ksiądz to jak zwykle o jednym!", "ale mi się czas dłużył", "ale mój Maciuś rozrabiał", "co robisz za godzinę?", "a wiesz, byłam ostatnio u nowej fryzjerki, mówię ci, świetna!", "ciekawe, czy odpali za pierwszym razem..".
Coś tu nie halo.
Przed chwilą doświadczyłeś (albo może własnie nie - i to jest bolączka) spotkania z Osobą, która cię stworzyła, dzięki której żyjesz i dla której żyć powinieneś, a pięć minut po spotkaniu masz to głęboko w dupie?
Sorry, nikt nie każe Ci krzyczeć z radości (choć to byłaby piękna forma uczczenia Mszy), ale wypada się zachować, jak przystało w danej sytuacji! Inaczej to wszystko traci swoją nadprzeciętność, moc, którą Kościół wypracowywał przez wieki...

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Ksiądz - wróg publiczny nr 1.

Ze strachem przyglądam się rozwojowi postawy antyklerykalnej w naszym kraju. Dawne, sporadyczne obrażanie księży w gronie znajomych przeradza się w publiczne wyszydzanie, potępianie, a przede wszystkim wytykanie wad, które są jakby domeną polskiego kapłaństwa.
Duchowni mają coraz większy problem z utrzymaniem liczby wiernych, którzy wyfrunęli gdzieś, niesieni przez skrzydła materializmu. Szerzenie w opinii publicznej haseł o bogactwie finansowym KK, prowokuje do pogłębiania nastrojów antykościelnych. Księża nie są już naszymi pośrednikami w drodze do Chrystusa, a zwykłymi biznesmenami, robiącymi wielkie pieniądze na zaślepionych groźbą pójścia do piekła staruszkach.
Kolejne doniesienia o kapłanach-pedofilach zmniejszają zaufanie do instytucji, jaką jest Kościół. Jego stanowisko w sprawie in vitro to największa bolączka, z którą muszą zmierzyć się środowiska lekarzy i większa część obecnego sejmu. Rzekome przyzwolenie papieża na używanie prezerwatywy, które krążyło ostatnimi tygodniami w internecie, stało się sensacją na skalę międzynarodową.
Religia zakazów zwyczajnie nie podoba się ludziom, którzy od życia chcą czerpać przyjemności i szukają wygody, a nie komplikowania sobie codzienności. To skłania do kierowania pod adresem kapłanów oszczerstw i plucia Kościołowi w twarz.

Na kazaniach wolno mówić tylko ogólnie, bez wytykania ludziom grzechów, bo przecież wiara jest prywatną sprawą człowieka. Spowiedź powinna ograniczyć się do wypowiedzenia formułki podczas mszy, a wspólne mieszkanie przed ślubem nie powinno być traktowane jako grzech.
Zaraz zaraz, coś jest nie tak! Wierzymy w końcu w Chrystusa, czy tworzymy sobie własną religię dostosowaną do potrzeb i upodobań?
Dlaczego rzekomi ateiści sieją tak wielką nienawiść wobec księży katolickich, którzy powinni być im przecież obcy? Dlaczego ksiądz kojarzy się wyłącznie z o. Rydzykiem, pieniędzmi i zwykłym zawodem, a nie posługą wobec nas, wiernych?
Ile jeszcze razy wytknie się Kościołowi błędy bez spojrzenia na własne, zapewne zakłamane życie?