Blog dla ludzi z wartościami, dla ludzi poszukujących wartości.
Ja też posiadam i szukam wartości.

niedziela, 16 stycznia 2011

Sens uczestnictwa we Mszy Świętej

Msza Święta to pewien porządek celebracji liturgicznej, który odnosi się do Ostatniej Wieczerzy Jezusa z Nazaretu. Uczestnictwo w niej jest obowiązkowe dla katolików, powinność tą reguluje pierwsze przykazanie kościelne.
Dziś chciałbym zwrócić uwagę na wymiar aktywnego uczestnictwa w tej liturgii.
O "chodzeniu do kościoła" mówi się na co dzień: "chodź do kościoła", "idziesz do kościoła?", "byłeś w kościele?", "dzisiaj się idzie do kościoła?", itd. Ale spójrzmy na sens tych słów. Czy mamy na myśli wyłącznie pójście do budynku, przeczekanie godzinki, czy chodzi nam o spotkanie Kogoś najważniejszego na świecie? Może powyższe słowa brzmią jak błahostka, ale w rzeczywistości chodzi tu o coś najważniejszego - o istotę naszej religijności. Msza Święta jest więc dla katolików najpełniejszym obrzędem, w którym dokonuje się duchowe przeistoczenie materialnego opłatka i cieczy w Ciało i Krew Chrystusową.
Zrozummy, że dla katolików nie ma niczego ważniejszego w hierarchii od liturgii mszalnej!
Może bez uogólniania - nie powinno być dla nas niczego ważniejszego.

Dlaczego dopuszczamy do siebie tak lekceważące podejście do największej świętości na tym świecie? Idąc zwykłym rozumowaniem: gdy idziemy do teatru, kina, na koncert, do dyskoteki, na prywatkę, na wesele, gdziekolwiek - zazwyczaj na długo przed przeżywamy to, co się tam wydarzy.
"O czym będzie ten fim?", "czy ten aktor dobrze zagra?", "jak się ubrać?", "Ale Gośka kupiła suknię!" - jednym słowem, jesteśmy pełni wrażeń, które dopiero nastąpią podczas danego wydarzenia; żyjemy nim, przygotowujemy się do niego, nierzadko rezygnujemy z czegoś na poczet "wyciśnięcia" maksymalnych doznań w związku z nim.
A jak jest z Mszą? No właśnie...
Pójdźmy drogą logicznego rozumowania: skoro dla codziennych wydarzeń jesteśmy zdolni do takich wysiłków, potrafimy przygotować swoje ciało i ducha - to dlaczego przed "najwyższym rangą" wydarzeniem zazwyczaj czujemy wyłącznie poczucie powinności, obowiązku?
Dlaczego idąc do kościoła z koleżanką, kolegą, ciotką potrafimy jeszcze w drzwiach wspominać wczorajszą imprezę, rozprawiać o obiedzie, o niepowodzeniach? Nierzadko towarzyszą temu chichoty jakbyśmy oglądali kabaret.
Dlaczego nie potrafimy wyizolować sobie w grafiku marnej godziny dla Chrystusa przed spotkaniem z Nim, kiedy to moglibyśmy w ciszy i spokoju przygotować się na to wydarzenie?

Teraz druga skrajność, bardzo podobna do pierwszej.
Wychodząc z kina, teatru, prywatki, wesela jeszcze przez długie godziny, czasami dni rozprawiamy o tym, cośmy widzieli i słyszeli. Tymczasem co się dzieje po wyjściu z kościoła?
"Ale głodny już jestem", "ale w kościele było dziś zimno", "a ten ksiądz to jak zwykle o jednym!", "ale mi się czas dłużył", "ale mój Maciuś rozrabiał", "co robisz za godzinę?", "a wiesz, byłam ostatnio u nowej fryzjerki, mówię ci, świetna!", "ciekawe, czy odpali za pierwszym razem..".
Coś tu nie halo.
Przed chwilą doświadczyłeś (albo może własnie nie - i to jest bolączka) spotkania z Osobą, która cię stworzyła, dzięki której żyjesz i dla której żyć powinieneś, a pięć minut po spotkaniu masz to głęboko w dupie?
Sorry, nikt nie każe Ci krzyczeć z radości (choć to byłaby piękna forma uczczenia Mszy), ale wypada się zachować, jak przystało w danej sytuacji! Inaczej to wszystko traci swoją nadprzeciętność, moc, którą Kościół wypracowywał przez wieki...

3 komentarze: