Blog dla ludzi z wartościami, dla ludzi poszukujących wartości.
Ja też posiadam i szukam wartości.

piątek, 21 stycznia 2011

Cyrk Motyli

Film polecił mi x. Pawlukiewicz. To kilkunastominutowa historia człowieka bez rąk i nóg, który nie może uwierzyć w swoją wielkość. Z pomocą niezwykle roztropnego cyrkowca, udaje mu się uwierzyć w siebie i wkracza w świat widowiskowych pokazów na arenie.
Uwaga: film niezwykle przejmujący, występuje w nim Nick Vujicic.



Napisy włącza się przy pomocy przycisku CC.

niedziela, 16 stycznia 2011

Sens uczestnictwa we Mszy Świętej

Msza Święta to pewien porządek celebracji liturgicznej, który odnosi się do Ostatniej Wieczerzy Jezusa z Nazaretu. Uczestnictwo w niej jest obowiązkowe dla katolików, powinność tą reguluje pierwsze przykazanie kościelne.
Dziś chciałbym zwrócić uwagę na wymiar aktywnego uczestnictwa w tej liturgii.
O "chodzeniu do kościoła" mówi się na co dzień: "chodź do kościoła", "idziesz do kościoła?", "byłeś w kościele?", "dzisiaj się idzie do kościoła?", itd. Ale spójrzmy na sens tych słów. Czy mamy na myśli wyłącznie pójście do budynku, przeczekanie godzinki, czy chodzi nam o spotkanie Kogoś najważniejszego na świecie? Może powyższe słowa brzmią jak błahostka, ale w rzeczywistości chodzi tu o coś najważniejszego - o istotę naszej religijności. Msza Święta jest więc dla katolików najpełniejszym obrzędem, w którym dokonuje się duchowe przeistoczenie materialnego opłatka i cieczy w Ciało i Krew Chrystusową.
Zrozummy, że dla katolików nie ma niczego ważniejszego w hierarchii od liturgii mszalnej!
Może bez uogólniania - nie powinno być dla nas niczego ważniejszego.

Dlaczego dopuszczamy do siebie tak lekceważące podejście do największej świętości na tym świecie? Idąc zwykłym rozumowaniem: gdy idziemy do teatru, kina, na koncert, do dyskoteki, na prywatkę, na wesele, gdziekolwiek - zazwyczaj na długo przed przeżywamy to, co się tam wydarzy.
"O czym będzie ten fim?", "czy ten aktor dobrze zagra?", "jak się ubrać?", "Ale Gośka kupiła suknię!" - jednym słowem, jesteśmy pełni wrażeń, które dopiero nastąpią podczas danego wydarzenia; żyjemy nim, przygotowujemy się do niego, nierzadko rezygnujemy z czegoś na poczet "wyciśnięcia" maksymalnych doznań w związku z nim.
A jak jest z Mszą? No właśnie...
Pójdźmy drogą logicznego rozumowania: skoro dla codziennych wydarzeń jesteśmy zdolni do takich wysiłków, potrafimy przygotować swoje ciało i ducha - to dlaczego przed "najwyższym rangą" wydarzeniem zazwyczaj czujemy wyłącznie poczucie powinności, obowiązku?
Dlaczego idąc do kościoła z koleżanką, kolegą, ciotką potrafimy jeszcze w drzwiach wspominać wczorajszą imprezę, rozprawiać o obiedzie, o niepowodzeniach? Nierzadko towarzyszą temu chichoty jakbyśmy oglądali kabaret.
Dlaczego nie potrafimy wyizolować sobie w grafiku marnej godziny dla Chrystusa przed spotkaniem z Nim, kiedy to moglibyśmy w ciszy i spokoju przygotować się na to wydarzenie?

Teraz druga skrajność, bardzo podobna do pierwszej.
Wychodząc z kina, teatru, prywatki, wesela jeszcze przez długie godziny, czasami dni rozprawiamy o tym, cośmy widzieli i słyszeli. Tymczasem co się dzieje po wyjściu z kościoła?
"Ale głodny już jestem", "ale w kościele było dziś zimno", "a ten ksiądz to jak zwykle o jednym!", "ale mi się czas dłużył", "ale mój Maciuś rozrabiał", "co robisz za godzinę?", "a wiesz, byłam ostatnio u nowej fryzjerki, mówię ci, świetna!", "ciekawe, czy odpali za pierwszym razem..".
Coś tu nie halo.
Przed chwilą doświadczyłeś (albo może własnie nie - i to jest bolączka) spotkania z Osobą, która cię stworzyła, dzięki której żyjesz i dla której żyć powinieneś, a pięć minut po spotkaniu masz to głęboko w dupie?
Sorry, nikt nie każe Ci krzyczeć z radości (choć to byłaby piękna forma uczczenia Mszy), ale wypada się zachować, jak przystało w danej sytuacji! Inaczej to wszystko traci swoją nadprzeciętność, moc, którą Kościół wypracowywał przez wieki...

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Ksiądz - wróg publiczny nr 1.

Ze strachem przyglądam się rozwojowi postawy antyklerykalnej w naszym kraju. Dawne, sporadyczne obrażanie księży w gronie znajomych przeradza się w publiczne wyszydzanie, potępianie, a przede wszystkim wytykanie wad, które są jakby domeną polskiego kapłaństwa.
Duchowni mają coraz większy problem z utrzymaniem liczby wiernych, którzy wyfrunęli gdzieś, niesieni przez skrzydła materializmu. Szerzenie w opinii publicznej haseł o bogactwie finansowym KK, prowokuje do pogłębiania nastrojów antykościelnych. Księża nie są już naszymi pośrednikami w drodze do Chrystusa, a zwykłymi biznesmenami, robiącymi wielkie pieniądze na zaślepionych groźbą pójścia do piekła staruszkach.
Kolejne doniesienia o kapłanach-pedofilach zmniejszają zaufanie do instytucji, jaką jest Kościół. Jego stanowisko w sprawie in vitro to największa bolączka, z którą muszą zmierzyć się środowiska lekarzy i większa część obecnego sejmu. Rzekome przyzwolenie papieża na używanie prezerwatywy, które krążyło ostatnimi tygodniami w internecie, stało się sensacją na skalę międzynarodową.
Religia zakazów zwyczajnie nie podoba się ludziom, którzy od życia chcą czerpać przyjemności i szukają wygody, a nie komplikowania sobie codzienności. To skłania do kierowania pod adresem kapłanów oszczerstw i plucia Kościołowi w twarz.

Na kazaniach wolno mówić tylko ogólnie, bez wytykania ludziom grzechów, bo przecież wiara jest prywatną sprawą człowieka. Spowiedź powinna ograniczyć się do wypowiedzenia formułki podczas mszy, a wspólne mieszkanie przed ślubem nie powinno być traktowane jako grzech.
Zaraz zaraz, coś jest nie tak! Wierzymy w końcu w Chrystusa, czy tworzymy sobie własną religię dostosowaną do potrzeb i upodobań?
Dlaczego rzekomi ateiści sieją tak wielką nienawiść wobec księży katolickich, którzy powinni być im przecież obcy? Dlaczego ksiądz kojarzy się wyłącznie z o. Rydzykiem, pieniędzmi i zwykłym zawodem, a nie posługą wobec nas, wiernych?
Ile jeszcze razy wytknie się Kościołowi błędy bez spojrzenia na własne, zapewne zakłamane życie?